Przepisy antylichwiarskie teoretycznie określają górny limit ceny wypożyczenia pieniądza konsumentowi. W praktyce zapomniano o niektórych typach kart kredytowych. Błąd próbuje wyprostować teraz KNF, co nie oznacza wcale, że odpowiedź na tytułowe pytanie stała się prostsza.


Pod koniec 2022 r. w życie weszła kolejna wersja regulacji antylichwiarskich. Zmiany były spore – dotknęły limitów opłat i prowizji, zasad badania zdolności kredytowej i zabezpieczeń zobowiązań. Po raz pierwszy zdecydowano się także na limitowanie kosztów pozaodsetkowych pożyczek udzielanych w oparciu o kodeks cywilny. Najważniejsze regulacje przedstawiliśmy na łamach Dz.
Jak zwykle przy takich okazjach, okazało się, że pominięto w ustawie niektóre scenariusze. Tym razem padło na karty kredytowe. Plastiki tego typu mogą wydawać nie tylko banki i SKOK-i, ale także instytucje niebankowe. To właśnie w ich przypadku zabrakło jasnej interpretacji obowiązujących limitów.
Lukę zapełnić postanowił Urząd Komisji Nadzoru Finansowego. W liście datowanym na 31 stycznia 2024 r. przedstawiono zasady obowiązujące wydawców kart. Są one jednak dość skomplikowane i zaskakujące dla rynku, o czym może świadczyć . Podsumujmy zalecenia z punktu widzenia klienta korzystającego z karty. Ile maksymalnie może kosztować „plastikowy” kredyt?
Scenariusz 1 – karta kredytowa wydana przez bank
Zdecydowana większość kart kredytowych trafiających na rynek wydawana jest przez banki i spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe. W ich przypadku obowiązuje ogólny limit oprocentowania przewidziany w polskim prawie. Granicę wyznacza dwukrotność stopy referencyjnej NBP powiększonej o 3,5 pp. Obecnie jest to 18,5 proc.
Drugim składnikiem kosztu kredytu są opłaty i prowizje, czyli łącznie pozaodsetkowe koszty. W przypadku tych wydawców nie są one limitowane. To jeden z nielicznych wyjątków, w których antylichwiarskie maksima nie obowiązują.
Bankowi wydawcy kart nie korzystają jednak powszechnie z tej furtki. Wygórowane bywają natomiast opłaty za wydanie i obsługę karty, te jednak zaliczają się do kosztów nie kredytowych, a przypisanych instrumentowi płatniczemu (na takiej samej zasadzie, jak narzuca się opłaty za korzystanie z kart debetowych do konta osobistego).
Scenariusz 2 – karta kredytowa wydana przez instytucję pożyczkową
Instytucje pożyczkowe mogą zechcieć połączyć swój podstawowy biznes (udzielanie pożyczek) z dostarczaniem usług płatniczych. Starając się o oba typy licencji, zyskują możliwość proponowania klientom np. kart płatniczych z dostępem do finansowania transakcji. Powstaje jednak wówczas prawny, pozornie nieistotny dla klientów, dylemat – czy kredyt udostępniany „przez” kartę to kredyt płatniczy czy kredyt konsumencki?
Nadzorca wskazuje w tym przypadku jasno – po pierwsze, klient powinien zawsze zostać poinformowany, z jakim typem kredytu ma do czynienia.
W przypadku kredytu konsumenckiego, do którego karta jest tylko dodatkiem, obowiązuje limit kosztów pozaodsetkowych przewidziany w ustawie o kredycie konsumenckim, czyli:
- pozaodsetkowe koszty nie mogą przekroczyć 10 proc. kwoty pożyczki i 10 proc. za każdy rok trwania spłaty (umowy),
- a wszystkie koszty łącznie nie mogą przekroczyć 45 proc. całkowitej kwoty kredytu.
W przypadku kredytu płatniczego udzielanego „w karcie kredytowej” obowiązywać będzie limit z Kodeksu Cywilnego, czyli:
- pozaodsetkowe koszty nie mogą przekroczyć 20 proc. kwoty pożyczki za każdy rok trwania spłaty (umowy),
- w całym okresie spłaty koszty pozaodsetkowe nie
mogą przekroczyć 25 proc. całkowitej kwoty kredytu.
Drugi z warunków w tym przypadku nie jest istotny. To efekt „smaczku” z ustawy o usługach płatniczych, która przewiduje, że maksymalny okres spłaty kredytu płatniczego to 12 miesięcy. Limit to zatem twarde 20 proc.
Niezależnie od tego, jak wydawca karty rozwiąże problem pt. „Jaki kredyt proponuję?” obowiązuje ogólny limit oprocentowania przewidziany w polskim prawie. Granicę wyznacza dwukrotność stopy referencyjnej NBP powiększonej o 3,5 pp. Obecnie jest to 18,5 proc.
Scenariusz 3 – karta kredytowa wydana przez inną instytucję niebankową
Karty (nie tylko kredytowe) wydawać mogą także inne podmioty – instytucje płatnicze i instytucje pieniądza elektronicznego. Wielu konsumentów nie zna tych terminów, ale wystarczy przywołać przykład Revoluta. Przez lata ta firma korzystała z licencji instytucji pieniądza elektronicznego (proponując „portfele” i karty), by potem postarać się o licencję bankową.
Niebankowi wydawcy kart kredytowych zgodnie z interpretacją przedstawioną przez UKNF powinni trzymać się limitów wyznaczonych przez Kodeks Cywilny. Oznacza to, że efektywnie (pamiętając o maksymalnym okresie spłaty wynoszącym 12 miesięcy) koszty pozaodsetkowe nie mogą przekroczyć 20 proc. całkowitej kwoty kredytu. Dotyczy ich również ogólny limit kosztów odsetkowych (jak w poprzednich scenariuszach, przypomnijmy – obecnie 18,5 proc. w skali roku).
Nadzorca przypomina, że opłaty za wydanie i obsługę karty nie wliczają się do kosztów pozaodsetkowych. Nie dotyczą one bowiem kredytu, lecz innych czynności. „Powyższe podejście nie zwalnia [niebankowych wydawców] z ogólnej zasady niestosowania nadmiernych nieuzasadnionych rzeczywistymi kosztami […] – obciążeń konsumenta kosztami związanymi z wydaniem, użytkowaniem i obsługą karty kredytowej” – wskazano w stanowisku nadzoru.
Zamieszanie z kredytówkami
Pod handlowym hasłem „karta kredytowa” kryć mogą się różne konstrukcje prawne. Konsumenci nie są tego świadomi i zapewne nie będą wnikać w formalne zawiłości. Z punktu widzenia klientów ważna jest deklaracja nadzoru, który zapowiada najdalej idące konsekwencje wobec wydawców plastików, którzy zechcą obciążać użytkowników nadmiernymi kosztami.
Prawne kruczki interesują głównie dostawców na rynku finansowym, którzy słusznie mogą narzekać na nierówne traktowanie. Przykład limitów dla kredytówek pokazuje, że w dalszym ciągu lepiej jest być bankiem niż np. niebankowym fintechem.