Coraz wyraźniejsze oznaki osłabienia konfrontacyjnej polityki celnej ekipy prezydenta Trumpa zostały w środę z zadowoleniem przyjęte na rynkach finansowych. Inwestorzy kupowali akcje licząc na złagodzenie sporów w handlu międzynarodowym.


Dow Jones poszedł w górę o 1,07%, kończąc dzień na wysokości 39 606,57 punktów. Indeks S&P500 zyskał 1,67% i finiszował z wynikiem 5 375,86 pkt. Nasdaq zwyżkował o 2,50% i na finiszu środowej sesji zameldował się na poziomie 16 708,50 pkt.
Był to zatem drugi z rzędu dzień wyraźnych zwyżek na Wall Street, które z kolei nastąpiły po silnych spadkach sprzed i tuż po Świętach Wielkiej Nocy. Aczkolwiek warto odnotować, że finał środowej sesji był wyraźnie słabszy od jej początku – główne nowojorskie indeksy w drugiej części handlu ograniczyły początkowe zwyżki.
Te z kolei wynikały z kolejnych doniesień świadczących o tym, że administracja Donalda Trumpa „mięknie” w celnym starciu z „komunistami” z Pekinu. „Wall Street Journal” podał, że Biały Dom rozważa znaczne obniżenie ceł na import chińskich towarów w celu deeskalacji sporu handlowego z Chinami. Wiadomo, że obecne stawki rzędu 145% są absurdalne i wielu przypadkach w zasadzie eliminują sens sprowadzania do USA chińskich towarów. A taka sytuacja nie może trwać na dłuższą metę. O szansie na zawarcie „wielkiego układu” z ChRL mówił już oficjalnie sekretarz skarbu USA Scott Bessent. Interesujące jest przy tym, że Bessent wprost porównał współczesne Chiny do Japonii z początku lat 90-tych oceniając, że chiński model gospodarczy oparty o eksport musi się skończyć.
Nie wiadomo jednak, jak trwałe okażą się nadzieje na deeskalacje wojen handlowych prezydenta Trumpa. Sam gospodarz Białego Domu zmienia zdanie praktycznie z dnia na dzień i nie wiadomo, co „wypali” jutro albo pojutrze. Tym bardziej, że nawet negocjacje handlowe z sojusznikami (by nie rzec: lennikami) Stanów Zjednoczonych idą nad wyraz topornie. W tym sensie próba porozumienia z Pekinem to faktycznie może być „mordęga” – jak rzekomo miał powiedzieć sekretarz Bessent na Ծęٱ konferencji zorganizowanej przez bank JP Morgan.
Osobną kwestią jest to, że po świętach prezydent Trump dość jednoznacznie wycofał się z zamiarów „rozwiązania stosunku pracy” z szefem Rezerwy Federalnej, czym otwarcie groził jeszcze w Wielki Czwartek. - Nie mam zamiaru go zwalniać. Chciałbym, żeby był trochę bardziej aktywny w kwestii swojego pomysłu obniżenia stóp procentowych – powiedział w środę prezydent Trump. Amerykański lider najwyraźniej ugiął się pod presją rynków finansowych, które w obawie przed utratą niezależności przez bank centralny USA zaczęli w pośpiechu wyprzedawać amerykańskie aktywa.
Warto zatem osadzić środową sesję na Wall Street w kontekście tego, co działo się na innych rynkach. W świecie walut dolar intensywnie odrabiał straty względem euro. Drugi dzień z rzędu mocno taniało złoto (tym razem o 2,5%), które jeszcze we wtorek ustanowiło historyczny rekord wszech czasów. Bardzo interesujące rzeczy działy się na rynku amerykańskiego długu. Najpierw Treasuries mocno drożały, a potem znów zaczęły tanieć, powracając do punktu wyjścia. Rentowność 10-letich obligacji rządu USA w trakcie ostatnich 24 godzin wahała się od 4,25% do 4,40%, co w spokojniejszych czasach uznano by za niemałą zmienność w skali całego miesiąca albo nawet kwartału.
Patrząc na środową „mapę rynku” w oczy rzucały się przede wszystkim mocne zwyżki notowań spółek z grona Wspaniałej (przynajmniej do niedawna) Siódemki. Akcje Nvidii poszły w górę o 3,9%, Mety o 4%, zaś Amazona o ponad 4%. Do tego doszły zwyżkujące o ponad 7% papiery Palantira czy zyskujący 4,3% Broadcom.
Nawet na takim tle wyróżniała się Tesla, której notowania poszły w górę o 5,4%. Już po zakończeniu wtorkowej sesji Tesla zaprezentowała bardzo słabe wyniki kwartalne. Nie dość, że zyski były najniższe od 5 lat, to i tak daleko im było do wartości oczekiwanych przez analityków. Ale inwestorom spodobała się deklaracja Elona Muska, że zamierza on ograniczyć pracę dla rządu USA, gdzie współszefuje on Departamentowi Wydajności Państwa (DOGE).