Czy Ci się to podoba, czy nie, wszystkie strategie typu „kupi trzymaj” są raczej żartem – twierdzi w książce „Dziennik profesjonalnegogracza giełdowego” amerykański trader Peter L. Brandt. Autor pokazujejednocześnie jak grać na rynkach terminowym i Forex w sposób pozwalającyuniknąć niepotrzebnego ryzyka. fot. ibphoto / / YAY Foto Inwestor kierujący się zasadą „kup i trzymaj” najczęściejnabywa jakieś fundamentalnie mocne aktywo i trzyma je przez długi czas,pozostając odpornym nawet na większe wahania kursu. Brandt z kolei uważa, żedrogę do sukcesu wyznacza dyscyplina i odpowiednie zarządzanie kapitałempozwalające minimalizować straty. Aktywne korzystanie ze stop-lossów sprawia, że nawet przy małej skuteczności w dłuższym terminie nasz portfel będzie rósł.- Moje doświadczenie podpowiada mi, że rozpoznanie okazjijest najmniej istotnym czynnikiem procesu prowadzącego do systematycznegoosiągania zysków – uważa Brandt. – Żeby regularnie zarabiać, trzeba miećodporność na straty i znikomą potrzebę budowania poczucia własnej wartości naudanych transakcjach.Owa odporność to nie tylko kwestia charakteru, ale takżenależytego przygotowania, również finansowego. – Prywatny inwestor, którydecyduje się działać na własny rachunek na rynku terminowym, powinienprzeznaczyć na to nie więcej niż 10 do 20% swoich płynnych aktywów. I to teżwyłącznie pod warunkiem, że utrata znaczącej części tego kapitału nie wpłynie wistotny sposób na jego standard życia – twierdzi trader.Dziennik, czyli 21 tygodni z traderemAutor szybko rozwiewarównież wątpliwości osób liczących na ekspresowe zarobienie miliona z10 000 zł. – 20% rocznie z małymi obsunięciami kapitału jest sukcesem –przekonuje, stawiając jednocześnie na systematyczność. Sam jest tego najlepszym przykładem. Od początku działalności średnioroczna stopa zwrotu Brandta wyniosła ponad 67%. W ciągu 18 lat aktywności, tylko cztery zakończył stratą.Sednem książki nie są jednak ani porady autora dlapoczątkujących, ani przedstawienie jego strategii. Prawdziwą wartość stanowićma dziennik giełdowy, w którym Brandt opisuje pięć miesięcy swoich zmagań narynkach. Czytelnik obserwuje zarówno transakcje zyskowne, jak i teproblematyczne. Zdarzają się błędy, które z perspektywy czasu autor sam sobiewypomina. Taki dobór formy pozwala na zobrazowanie nie tylko myśli jakietowarzyszą traderowi przy podejmowaniu inwestycyjnych decyzji, ale takżepokazuje jak często idealne formacje nagle przestają być idealnymi. Traderzy, nawet Ci profesjonalni, również się mylą. Niemal każda transakcja niesie za sobą liczne niespodziewane problemy, które trzeba rozwiązać oraz pokusy, których należy unikać. Pomysł na taką, a nie inną formę wydaje się więc tyleż prosty, co interesujący.Większość książek poruszających tematykę inwestowania w oparciu o analizętechniczną jest swego rodzaju katalogiem wykresów obrazujących idealnesytuacje. O problemach i pokusach pisze się raczej zdawkowo, bądź wcale. Po wypełnieniu formacji wykres zazwyczaj jak po sznurku zmierza wobraną stronę potwierdzając tezę autora. Dodatkowo rynki często pokazuje się perspektywyczasu. Znalezienie okazji inwestycyjnych po fakcie jest jednak równie łatwe, cobezużyteczne. Od dziennika do miesięcznikaOsoby, które liczą na typowy dziennik mogą poczuć się jednaknieco zawiedzione. Książkę można nazwać raczej miesięcznikiem pisanym na baziedziennika. Może to być szczególnie rozczarowujące przez wzgląd na tytuł: „Dziennikprofesjonalnego gracza giełdowego”. Sam przekaz traci jednak na tym niewiele icele założone przez autora i tak udaje się osiągnąć. Dodatkowo sam Brandtprzyznaje, że jego ulubionym horyzontem inwestycyjnym jest miesiąc, ewentualniedwa, co w pewien sposób tłumaczy taką a nie inną decyzję.„Dziennik…” polecić należy przede wszystkim zwolennikomklasycznej analizy technicznej, bo to poprzez czytanie wykresów Brandt wyznacza momentkupna i sprzedaży. W książce znajdą oni nie tylko sam dziennik, ale takżekrótki katalog formacji. Bardziej doświadczeni gracze będą mogli w ten sposób zgłębićstrategię Brandta, początkujący z kolei lepiej poznać działanie ulubionychformacji autora.Warto jednak zauważyć, że przed sięgnięciem po „Dziennik”należy elementarną wiedzę o inwestowaniu posiadać. Autor unika raczej tłumaczeniapodstawowych zagadnień, czyniąc wyjątki jedynie wtedy, gdy jego spojrzenie nadaną kwestię jest nieco odmienne, niż powszechnie przyjęty punkt widzenia.Warto więc wiedzieć np. czym jest rynkowa głowa z ramionami, nie trzeba jednakmieć doświadczenia w tradingu. Ba, wśród umieszczonych na początku książkirad autora znajduje się wiele takich, które z pewnością ułatwią start. Sam dziennik stanowić będzie jednak wartość głównie dla osób, które zaczęły już przygodę z handlem, choćby na koncie demonstracyjnym.Książkę można zamówić tutaj.Adam Torchała